dr Krzysztof Cichoń

Życie

Życie. Tytuł równie krótki, co problematyczny. Żyjący dobrze wiedzą, jak bardzo i dlaczego. Czy taki zamiar, taką konstrukcję, taką medialną relację zatytułowaną Życie da się opisać? Wcale nie jest pewne, że artykułowany język jest czymś, co dociera bliżej „życia” niż sztuka. Podobnie jest w przypadku nauki, logiki, racjonalności i paru jeszcze, zawsze odruchowo przywoływanych zachowań, kiedy trzeba mierzyć się z całym „życiem” naraz. Dawno temu, profesor Jan Błoński próbując wytłumaczyć, czym jest literatura, powiedział, że jest „bezinteresownym użyciem języka”. Spróbujmy posłużyć się tą trafną intuicją. Czy Życie, jako coś więcej niż tylko fizjologia (une sorte de sur-réalisme?), nie jest po prostu czasem „bezinteresownego użycia”. Proszę wyobrazić sobie zawartość almanachu poetyckiego o takim prostym tytule. Czego spodziewamy się w środku? Leśmian czy Szymborska, Podsiadło czy Herbert, Sęp-Sarzyński czy Tkaczyszyn-Dycki? A dlaczego nie Twardowski, w jednej parze ze Świetlickim? Myślicie, że z wystawą o takim tytule jest łatwiej? To ryzykowne przedsięwzięcie. Bardziej podobne do eksperymentu, niż do dającego się oprawić w półskórek i odstawić na półkę almanachu poetyckiego. Nie potrafimy Życia, jak introligator, ująć w jedną spójną oprawę, ani odstawić, kiedy nas znuży, na regał. Na szczęście sztuka nie ma jednej miary, nie musimy się martwić, że używamy niezgodnie z normą, powszechnym gustem, instrukcją. Przeciwnie, w trosce o jakość własnego życia powinniśmy podejmować próby „bezinteresownego użycia”, jak tylko nadarza się sposobność. Ta wystawa to okazja, by ćwiczyć samodzielność spojrzenia. Biorących udział w tej przygodzie bardziej interesują reguły, niż regały zawalone kolejnymi tomami „informującymi” o życiu. Sensem tego eksperymentu jest próba dotarcia dalej niż, karmiący się tylko informacjami, rozum dociera.

To jest przedsięwzięcie na serio, na własne ryzyko, z niejasną – jak w życiu – wizją celu. Warto docenić kaskaderski temperament uczestników takiej niepewnej końca przygody. Nie wiadomo przecież, jaki ruch wykonać, w którą stronę. Wszyscy zajmują się sztuką, ale jak się ma sztuka do życia? Jak się nią posłużyć, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tak powszechnym i pospolitym stanie? Powtarzamy wciąż w Europie, że sztuka życie odzwierciedla. Dobrze, ale co to znaczy? Jaki ma być zakres mimetyczności sztuki wobec życia?  Mamy patrzeć na sztukę jak na płaskie zwierciadło interferometru, jak na sferyczną powierzchnię szklanej kuli, na wyoblony, świecący na niebiesko ekran promptera? Czy przyglądając się sztuce widzimy anamorficzne odbicie życia i jakiego jest to rodzaju anamorfoza? Czy takie zapatrzenie się w coś, do życia podobnego, nie wciągnie nas, jak Narcyza, w pułapkę życia pozbawiającą? Wkraczamy na obszar tego, co za Hansem Blumenbergiem trzeba nazwać „prelogicznym”. Niby nadal my mówimy o życiu, ale czy na pewno tylko my, czy nie recytujemy starych mitów? Czy poprzez nas nie „wypowiada się” to, co nazwać można „metaforą  absolutną”, czyli „nieprzekładalną na logiczność[1]? Sztuka w swoim różnym od ujęcia pojęciowego zakresie także pozostaje tego rodzaju metaforą absolutną. Potrafimy jej używać, nie potrafimy zrozumieć, jak działa. Możemy, jak patyk albo włócznię, rzucać nią z całej siły w nadziei, że coś nam to da. Naprawdę trafne wobec swojego czasu wystawy działają podobnie jak włócznia: potrafią przyszpilić coś, co do tej pory wydawało się poza naszym zasięgiem. Takie działanie fascynuje nas i czasem przeraża, ale nie potrafimy się przed nim powstrzymać.

Tekst katalogu nie powinien być męczący, a z pewnością nie powinien mnożyć pytań ponad miarę. Co jednak zrobić, kiedy temat pozostaje dla nas zagadką? Trzeba mieć nadzieję, że to, co zobaczymy na wystawie, choć w części, nie wprost, raczej anamorficznie, ujawni odpowiedzi. O relacjach między życiem i sztuką wiemy niewiele więcej niż zostawiający swoje znaki w Lascaux czy Altamirze. Zmieniło się to, że dziś potrafimy sformułować w sformalizowanym języku taką relację jako równanie z dwoma niewiadomymi. Za to o wiele mniej jesteśmy pewni, w jakiej przestrzeni nasze życie upływa. Z pewnością nie żyjemy tylko w przestrzeni fizycznej. Żyjemy w fazie przejścia, fazie khunowskiej zmiany paradygmatu. Dopiero oswajamy się z naszym nowym, wirtualnym terytorium.

*          *          *

Szkoda, że tak szeroko pomyślane wystawy pojawiają się rzadko. Tytuł Życie ma taki zakres, że zmieścić się w nim mogą wartości skrajne, wykluczające się: dobro, zło, piękno i brzydota, zachwyt i dezaprobata, a nawet znużenie. Życie jest czymś wykraczającym poza estetyzację, moralizowanie, pragmatyczność, ale i abstrakcyjną spekulację. Teksty katalogów zazwyczaj poświęcają równą miarę uwagi (np. akapit) każdemu z uczestników wystawy. Zrezygnujemy z tych ośmiu zdawkowych akapitów. Każdy byłby nieproporcjonalny wobec swoistości artystycznej uczestników. Każdy za krótki, żeby choćby powierzchownie scharakteryzować ouvre. A powierzchowności w  życiu warto unikać. Za to samą liczbę potraktujemy jako zasadę (arché) – szkielet, coś stałego, dookoła czego osadza się, gromadzi i rozrasta to „żywe”. Od czasu związku pitagorejskiego, czyli od dwudziestu pięciu stuleci, potrafimy jasno wyodrębnić liczby ze świata. I wciąż nie rozumiemy, co sprawia, że są ze sobą tak mocno złączone. Prawdopodobnie kulturowa symbolika liczb ma się tak do liczb, jak kulturowa symbolika życia do życia. Nie tracimy nadziei, że badając pierwsze, opanujemy kiedyś drugie.

Pomysłodawcy wybrali liczbę osiem jako zasadę organizującą całość Życia. Liczba osiem jest w istocie wyjątkowa. Historycznie, za sprawą ośmiu planet, znanych z astronomii Ptolemeusza, była uważana za pierwszą liczbę spoza świata materii. Ósmy dzień tygodnia, podobnie jak ósme niebo, zdarzyć się może tylko poza światem i czasem, w którym żyjemy. Tu, na ziemi, w mundus sensibiles po dniu siódmym zaczynamy od początku liczyć i wędrować przez kolejne sfery planetarne, z których każda kieruje losem w jednym dniu. Kto wie, czy w tej cyklicznej wyliczance do siedmiu nie inscenizuje się (co najmniej od II tysiąclecia p.n.e.) to, co odczuwamy jako rytm życia, jako łańcuch (catena) spinający całość rzeczywistości. Stąd ośmioboczne kształty wczesnochrześcijańskich baptysteriów, w których zyskać można było, dzięki religijnemu rytuałowi, życie wieczne, nieograniczone do hic et nunc. Była ósemka znakiem cudownego zdwojenia życia, przeniesienia go w wymiar kosmiczny, powyżej gwiazd. Arytmetycznie i geometrycznie to zdwojenie odnosiło się do kwadratu i czterech stron codziennego świata. Ośmioboczne były wczesnorenesansowe plany miast idealnych, nawiązujące do tradycji Witruwiusza. Zabawne jest, jak długo potrafimy odnajdywać ślady takich silnych tradycji symbolicznych i w jakich drobiazgach. Proszę poszukać jakiejś klawiatury ” QUWERTY” (komputera, smartfonu), nie będzie chyba z tym dziś kłopotu. W górnym rzędzie zobaczycie klawisz z symbolem ósemki na dole i asteryskiem/gwiazdką u góry. „Tu” i „tam”, niżej, wyżej (sur-), dwa znaki nawzajem do siebie odsyłające. Wciąż ósemka i gwiazdy (anun(n)aki, jak po sumeryjsku powiedzieliby chaldejscy astrolodzy) są blisko siebie. Mieszczą się na jednym klawiszu. Nasze nawyki i skojarzenia pozostają takie same przez tysiąclecia. I choć nikt tego nie planuje, kształtują detale codzienności. Tego rodzaju obserwacje wśród pitagorejczyków przeprowadzali raczej akuzmatycy niż matematycy. Cała nowożytna tradycja posługiwania się liczbami, której zawdzięczamy oszałamiający sukces cywilizacyjny, jest tradycją matematyczną[2]. Tymczasem to, co nazywamy sztuką, pozostaje pomiędzy nurtem matematycznym a akuzmatycznym. Pitagorejczycy liczby skojarzyli z przedziwnym, abstrakcyjno-sensualnym pojęciem Harmonii. Nie mamy definicji harmonii, ale nadal mamy silne przekonanie, że życie dobre to synonim życia harmonijnego. Harmonia jest pojęciem wielozakresowym, może odnosić się do antagonistycznego funkcjonowania organizmu, do kosmicznej skali niebios, w końcu – do muzyki i liczbowych proporcji między długością drgających strun. Jeśli w kulturze europejskiej szukamy obszaru, na którym spodziewamy się znaleźć źródła naszych związanych z cyklicznością życia wyobrażeń, to mieści się on między harmonią przeciwieństw w organizmie i doskonale cykliczną harmonią obrotów sfer niebieskich. Sztuka w XX wieku, kierowana awangardową ciekawością, przestała dreptać blisko harmonii znanych i oczywistych. Czy sztuce w XXI wieku uda się scalić, zintegrować, zunifikować to, czego się o sobie w ciągu ostatnich stu lat dowiedzieliśmy, w jeden „harmonijny” model?  Warto próbować, z pewnością nie jest to działanie życiu przeciwne. Ta wystawa jest taką próbą. Okazją, by spojrzeć na detale, szczegóły, drobiazgi z perspektywy kosmicznej.

Ósemka wygląda jak bezgłowy bałwan. Spróbujcie ją przewrócić, jak się wam uda (a te większe, silniejsze ósemki potrafią się stawiać jak wańka, kolebok albo niewalaszka), okaże się, że zmieniła się w znak czegoś nieskończonego. Być może na tym polega związek między ósemką i życiem. Jeden ruch, jeden obrót spraw dzieli niepowagę od powagi, szczegół od nieskończoności. Forma, kształt niby ten sam, znaczenie różne. Osiem, jako liczba naturalna, zakłada prostą multiplikację, dodawanie „po kolei” ośmiu takich samych przedziałów  wartości, ośmiu równej długości odcinków, a wszytko to wzdłuż jednego porządku, jednego zamysłu, prosto, pod linię, jak na osi liczbowej. Ta wystawa jest inna. Każdy z ośmiu podmiotów biorących w niej udział w swoją stronę prowadzi. To, co oczywiste fałduje się jak wstęga Mobiusa, która przecież cała jest ósemką. Jeśli zaczniemy po niej maszerować, chcemy czy nie, raz będziemy po jednej, raz po drugiej stronie.

Nasza odziedziczona po przodkach wyobraźnia gubi się przy czterech wymiarach, tu mamy osiem naraz. Akurat taki zabieg może okazać się mimetyczny wobec tego, niedającego się zracjonalizować i oswoić nad-miaru, jakie życie niesie. Zmusza do tego, by sięgnąć po narzędzie, które fascynowało nurkujących pod powierzchnię codzienności kubistów, po analisys situs. To łacińska nazwa odkrytego przez Henriego Poincaré działu topologii algebraicznej. Abstrakcyjne, algebraiczne przekształcenia przestrzeni, które Poincaré badał w Paryżu między1895 a 1904 rokiem. Historia sztuki wciąż przypomina, że po 1907-8 r., po eksplozji kubizmu obraz świata dookoła i tym sama forma życia zmieniła się bezpowrotnie. Nic już nie jest proste. Wszystko zmusza do wysiłku. Chcemy zrobić prosty, skuteczny ruch, a okazuje się, że musimy przeprowadzać jakąś dogłębną analizę własnego położenia, starannie kalkulować, czy warto. Czy sztuka ma coś ciekawego do dodania do tej cywilizacyjnej gorączki, która opanowała homo sapiens domyślającego się, że jest w pobliżu granicy, która  sensualność świata oddziela od matematyczności przyrody? Ależ oczywiście. Kto powiedział, że życie odróżnia antologię od topologii?

André Breton, usiłując scalić rozbiegające się na wszystkie strony awangardowe ruchy, pisał: „Zdwojenie osobowości geometrycznej i osobowości poetyckiej nastąpiło równocześnie. Nieodparta potrzeba «odkonkretyzowania» różnych geometrii dla ułatwienia poszukiwań we wszystkich kierunkach i późniejszego uzgodnienia otrzymanych koordynatów, znajduje ścisły odpowiednik w potrzebie przełamania w sztuce barier, oddzielających rzeczy już widziane od możliwych do ujrzenia, pospolicie doznawanych, od możliwych do doznania itd”[3].

Minęło niemal sto lat i nadal używamy sztuki do tego, by uwolnić się od opresji codzienności, by zobaczyć to, co codziennie widzimy jako coś niepojętego. Zestawiając nieeuklidesowe geometrie i poezję, Breton zauważył powszechne, choć dyskretne pragnienie, by życie czasem dekonkretyzować (déconcrétiser). Zrobić sobie przerwę od wszelkich pragmatycznych pilnych potrzeb.  Bez takich momentów, życie jako całość przestaje cieszyć.

*          *          *

Naiwną bezczelnością byłoby tekst z katalogu traktować jako szkielet, dookoła którego ma budować się wystawa. Jest dokładnie odwrotnie. Tekst – zapisana alfabetem mieszanina informacji i metafor o śladzie życia w kulturze – jest czymś osnutym dookoła tego, co można zobaczyć. Relacja miedzy wystawą a tekstem nie jest wcale symetryczna. Nie splata się w jakąś regularną helisę. Tekst nawija się i zapętla dookoła wystawy. Raczej zasłania, niż odsłania istotę.

Mimo tego, silny jest nawyk, by to tekst „dostarczał”, porcjował, zaznaczał i zestawiał informacje, by „prowadził” po wystawie. Tego w przypadku takiej wystawy zrobić się nie da.  Co najwyżej, można w tekście zwrócić uwagę na kilka potencjalnie przydatnych pojęć.

Najprościej byłoby zanurkować w głąb historii. Przewiercić się przez kolejne, archeologiczne warstwy coraz starszych kultur do samego końca, czy raczej do samego początku, do źródła, do arche. Taka głębinowa wycieczka powinna przynieść całe naręcze zestalonych śladów po słowach życie oznaczających. Dopóki pozostajemy w obrębie łacińskiej cywilizacji późnego antyku, wciąż będziemy napotykać jedno słowo: vita, -ae. A ciągle popularna maksyma wyjaśni, dlaczego przy pomocy sztuki potrafimy takie głębokości osiągać: ars longa, vita brevis. Prościej nie można, i z punktu widzenia geometrycznej topologii i poetyckiej metafory.

Dalej czeka nas archaiczne rozdwojenie życia. Dla Greków dwa słowa: zoon-ζωή i biosβίος

nazywały to, co żyje. Pierwsze opisywało to, co podobnie jak my żyje jako jednostka, ma życie indywidualne, ale ograniczone, śmiertelne. Drugie słowo – bios odnosiło się do życia jako czegoś, co nigdy nie ustaje. Z pierwszego, po zmieszaniu z logosem powstało wyobrażenie życia świadomego, jasnego, apolińskiego. Z drugiego, wiecznego, ale za cenę bezrozumu, uformowała się tradycja dionizyjska: mroczna, splątana jak korzenie szaleństwa, ale nieposkromiona, maniczna. Dwoistość, opozycyjność zasad, z których życie wyrasta, będzie cywilizacyjną normą dla Starożytnego Bliskiego Wschodu. Znajdziemy ją w mazdaizmie, zurwanizmie, perskim zoroastryzmie, później w manicheizmie. Wszystkie te tradycje miały wpływ na wyobrażenia życia wokół mare nostrum, z których wyrosła kultura Europy.

W tradycji hebrajskiej słowa oznaczające życie są tylko atrybutami zaświatowej, transcendentnej, boskiej omnipotencji. Ta tradycja najmocniej podkreśla zależność realnego życia od abstrakcyjnego, ukrywającego się za literami i głosem Absolutu. Gdyby trzeba było wybierać tylko jedno zdanie, jeden wers, proszę pamiętać o Księdze Hioba (Hi 33, 4). Mieści się w nim wspominana zależność Stworzenia od wyobrażenia Stwórcy[4]. Znajdziemy też na jego końcu słowo: chajach חוה . Podobnie jak fenickie חוא tłumaczy się je jako życie.

Zostawiło ono swój ślad w wielu językach semickich: jako aramejskie חֲיָא, arabskie  , etiopskie . I co teraz, kiedy uświadamiamy sobie, że niewiele rozumiemy cudzych, egzotycznych „żyć”. Kiedy okazuje się, że nie potrafimy odczytać, rozpoznać w jakiś dziwnych znakach życia ukrytego.

Dotarliśmy do horyzontu czytelności? Nic dziwnego, nie da się „o życiu” tylko czytać,  nieuniknione jest jego doświadczanie. I poszukiwaniem takich (czasem ekstremalnych) doświadczeń[5] zajmuje się znaczna część sztuki współczesnej[6], a także część w teksty zapatrzonej współczesnej humanistyki. Choć ta zazwyczaj grzęźnie w słowach, w ich powtarzaniu, tłumaczeniu, odmienianiu. „Zwycięskie tłumaczenie (la traduction triomphante) nie jest więc ani życiem, ani śmiercią tekstu, lecz tylko lub już jego przeżyciem (survive)”[7]. Nas interesuje nasze własne prze-życie, a nie tekstu.

Obrazy zawsze coś przypominają, z czymś się kojarzą. Gdzieś najdalej od nas, na granicy zasięgu jest jeszcze egipskie: ꜥnḫ. W kulturze masowej znak ankh 𓋹  stanowi jeden z lepiej rozpoznawalnych „logotypów” starożytnego Egiptu. Talizman chroniący i wzmacniający życie – tak samo często w sztuce Starego Państwa, jak we współczesnych, „japońskich” kreskówkach. Nadal tatuowany i malowany na żywej skórze. Zastanawialiśmy się nad lustrzaną, mimetyczną relacją sztuki i życia. Późno, dopiero w okresie ptolemejskim kształt ankh zaczęto kojarzyć z formą brązowych i srebrnych luster, używanych w zhellenizowanej kulturze. I tak powstał talizman życie podwajający.

Przez tysiąclecia fabrykujemy przyrządy „służące do  życia”. Odbiliśmy się od powierzchni  obsydianowego, kamiennego lustra sprzed niemal ośmiu tysięcy lat, pora wracać w stronę współczesności. W  2020 roku wystawa Życie jest drugą skrajną warstwą, w której możemy szukać obrazu naszego położenia. Jest jak pisano na starych obrazach: ultima lineae rerum. Żadnego bardziej aktualnego obrazu sytuacji nie uzyskamy. Żadnej linii bardziej w przyszłość wybiegającej nie zauważymy.

Każdy potrafi sobie wyobrazić, co zobaczy stojąc między dwoma równoległymi lustrami.  Utknęliśmy w tym miejscu, bo tak właśnie, dzięki naszej gatunkowej inteligencji, wyobraźni i pamięci powiększamy sobie środowisko życia. A raczej jego kusząco głęboką, labiryntową perspektywę. Czy warto równolegle zajmować się sztuką współczesną i zagrzebaną w piachu sztuką egipską, prahistoryczną, niezrozumiałą, dawno nieaktualną. Zawsze można tak się ustawić, żeby patrzyć tylko w jedną stronę.

Tym, co w takim położeniu, w takiej lustrzanej pułapce na życie można uzyskać, jest poczucie swobody, czasem szumnie nazywane wolnością. Kiedy zaczniemy to, co dzisiejsze, porównywać ze starymi widmami pamięci, historycznymi inskrypcjami, zapomnianymi pojęciami, będziemy mieli obraz sytuacji złożony z większej ilości informacji, obraz o lepszej „rozdzielczości”.

Na koniec spróbujmy jeszcze z całym zdaniem, o życiu mówiącym – zdaniem często w Egipcie powtarzanym i utrwalanym. Egipcjanie wymawiali to chyba tak: ꜥnḫ.w wḏꜣ. w snb.w.[8]. To jedno pozostaje całkowicie zrozumiałe: oby żył, oby był szczęśliwy, oby był zdrowy. Sztuka może powtarzać takie zdania bez końca. Może to robić w dowolny sposób, poprzez niejasności i dziwności, posługując się dowolnymi błahostkami[9]. Nosimy w sobie jakiś rodzaj lustrzanej zdolności do zwielokrotniania i podtrzymywania tylko tego, co ważne i co, wcześniej lub później, po wielu odbiciach staje się oczywiste.

*          *          *

Nie da się tylko czytać o życiu, samemu nie żyjąc[10]. Podobnie nie da się całego życia oglądać z perspektywy estetycznej. Od Kanta wiemy, że twory natury, nawet nieożywionej: wodospady, wulkany, urwiska, jeśli w oczywisty sposób są od nas o wiele potężniejsze, mogą wywołać estetyczne uczucie fascynacji i zachwytu. Potrafimy sprawnie estetyzować przyrodę. Nie wychodzi nam to  z własnym i cudzym życiem. Być może dlatego życie nie jest tylko zjawiskiem przyrodniczym. Nie jest też tylko złudnym, chwilowym fenomenem, obserwowanym z perspektywy religijnej, sub specie aeternitatis. Nie da się go spójnie opisać jako serii moralnych, etycznie zrozumiałych wyborów i rozstrzygnięć. Oscylacja pomiędzy tymi, tak różniącymi się ujęciami, zapewnia życiu niekończąca się cykliczność w naszym o nim myśleniu.

Autor tekstu – dr Krzysztof Cichoń

 

[1]     H. Blumenberg, Paradygmaty dla metaforologii, przeł. B. Baran, Warszawa 2017, s. 142.

[2]     Choć nawet radykalne, awangardowo „logiczne” próby opisu całej rzeczywistości, jak fundamentalna dla  scjentyzmu naukowego praca Rudolpha Carnapa Der logische Aufbau der Welt (Logiczna budowa świata, przeł. P. Kawalec), wymieniają jako równorzędne punkty opisujące świat (Weltpunkten) liczby i jakości zmysłowe (Sinnesqualitäten). Dopiero w oparciu o porządkowanie i przekształcanie ich pojawia się ludzka pamięć i ludzka logika.  Nadal warto szukać wspólnych punktów dla sztuki i postpozytywistycznej nauki w XXI w.  Dzięki  temu możemy żyć w bardziej  spójnym świecie, z mniejszą ilością pozorów i złudzeń (Scheinprobleme).

[3] „Le dédoublement de la personalité géometrique et celui de la personalité poétique se sont effeƈ tués simultanément. Au besoin impérieux de «déconcrétiser» les diverses géométries pour libérer en tous sens les recherches et permettre la coordination ultérieure des résultats obtenus, se superpose rigoureusement le besoin de rompre en art les barrières qui séparent le déjà vu du visible, le communément éprouvé de l`éprouvable, etc”. A. Breton, Crise del`objet, [w:] Écrits surl`art et autres textes.Œuvres complètes, IV,  éd. de M. Bonnet, Gallimard 2008, s. 682.

[4]     Najwyraźniej, w otwierającym wers zwrocie rûa’êl., polski przekład podaje: „duch boży, tchnienie boże i mnie uczyniło”. Kiedy mowa o życiu w kontekście biblijnym, najczęściej używa się słowa rū·aḥ – oddech, tchnienie dające życie i będące oznaką życia. Hebrajska koncepcja życia nie obejmuje roślin, skupia się wokół zdolności do samodzielnego oddychania. Ruach – „tchnienie życia” – było biletem wstępu dla wszelkich istot na arkę Noego (Rdz 6, 17). Motyw ożywiania materii poprzez tchnienie występuje w wielu nie tylko hebrajskich mitach. Naprawdę zdolni artyści potrafią ożywić nawet zwały gliny, jak pewien praski rabin, siłą swojego kunsztu. Podobnie jak ruach działa grecka pneuma, zlatynizowana jako spiritus. Dla kultury współczesnej, która odkryła tak egzotyczne, ukryte przed naiwnym okiem rodzaje życia, jak Still life  i beztlenowe bakterie, ekscytacja animistycznym tchnieniem jest dziwna. Dawna dystynkcja na: ducha (rûaḥ, pneuma, animus) i dusze (hebr. nép̄eš, gr. psyché, łac. anima), oparta na coincidentia oppositorum, zniknęła w ramach niosącej wygodę modernizacji.

[5]     Tu ujawnia się wspomniana skłonność artystów do tego, by zachowywać się jak anamorficzne lustro. Skupiać tylko na pewnych wybranych szczegółach, podkreślać je, powtarzać, powiększać. Jeśli zgadzamy się, że wybrany aspekt jest interesujący, będziemy taką sztukę lubili, jeśli nie, pozostanie w naszej ocenie „salonem krzywych luster”. Taka jest też opinia o sztuce współczesnej w kulturze masowej.

[6]     Zwrot „doświadczać życia” można przetłumaczyć jako experimentum i jako – zaczerpnięte od Edmunda Husserla Erlebnis – Przeżycie. Dopiero w pierwszej połowie XIX wieku zaczyna się odróżnianie w języku filozoficznym słów Erleben i Erfahrung. To pierwsze z nich zaczyna być odnoszone do sfery odczuć i przężyć psychicznych, związanych z Leben – życiem, a Erfahrung staje się słowem opisującym doświadczenie w rozumieniu przyrodoznawstwa. Poprzez Huserrla i Diltheya, czytając o życiu jako  „przedmiocie” zainteresowania filozofii, znów dochodzi się do problemu braku kryteriów, pozwalających odróżniać nam subiectum od obiectum. Dlatego „prawdziwa” sztuka zawsze okazuje się obiektywna, a zarazem może być dowolnie subiektywna. Nie musi zawracać sobie głowy samo uzasadnianiem własnej, czasem dziko samowolnej aktywności.

[7]     J. Derrida, Parages, Paris 1986, s. 148; za: M.P. Markowski, Efekt inskrypcji. Jacques Derrida i literatura, Bydgoszcz 1997, s. 307. Upiorną przypadłością wystaw sztuki współczesnej jest rodzaj towarzyszących im tekstów, w których znajdzie się odesłanie do przewidywalnych do bólu nazwisk i cytatów, które jak zaklęcie mają  konstruować i wyznaczać całą scenę interpretacji.

[8]     Trzeba przyznać, że łatwość, z jaką można dziś sięgać po informacje o życiu, jest tak zasadniczo różna od czasu sprzed Internetu, że z pewnością zmieni to bieg naszego życia. Proszę sprawdzić wymowę tu: https://en.wikipedia.org/wiki/Ankh_wedja_seneb

[9] Choć w tym wypadku trzeba uważać. Prawie tak samo jak życie – ꜥnḫ – brzmi po egipsku rzemień od sandałów.

[10]   Choć znów w Egipcie powszechne było przekonanie, że na czytanie jest czas po śmierci i gorączkowa lektura przewodników po zaświatach to czynność zajmująca czas mumiom.